"Super Express": - Pani mąż już definitywnie kończy z boksem?
Mariola Gołota: - Chciałabym. Tylko, że Andrzej mnie nie słucha. Radziłam mu, by zakończył karierę po wygranej z Mikiem Mollo, to byłby dobry finał. Ale on chciał pokonać Adamka w Polsce, zgodził się na tę walkę dla swoich kibiców, którzy byli mu wierni przez 20 lat. Ja protestowałam. Okazało się jednak, że on kocha boks bardziej ode mnie (śmiech). Gdy trenuje przed kolejną walką, jest w siódmym niebie. Życie tak się nam ułożyło, że może sobie na to pozwolić. Biznes sam się kręci.
- Rozmawialiście już spokojnie po walce z Adamkiem?
- Nie. Kilka dni temu wróciliśmy do Chicago. On nic nie mówi, ja nie pytam. Nie jest jeszcze gotowy na takie rozmowy. Najpierw musi to wszystko przetrawić w sobie.
- Dlaczego według pani przegrał?
- W szatni Andrzej rozgrzewał się walcząc z cieniem i był dużo szybszy niż potem w ringu. Nie wiedziałam, co się dzieje. Jedyne wytłumaczenie jest takie, że chciał jednym ciosem znokautować Adamka. Nie udało się.
- A co się działo tuż po walce, w narożniku?
- Puściły mi nerwy. Powiedziałam Adamkowi, żeby wyszedł z narożnika Andrzeja, bo to przecież cały czas był narożnik mojego męża. W ogóle dużo spraw się nazbierało. Na godzinę przed walką chciano nam zmienić narożnik. Andrzej nie miał nic przeciwko temu, ale ja się nie zgodziłam. Bo jak zmienić miejsca trzydziestu osobom, które usiadły za jego narożnikiem, by mu kibicować?
- Tylko o to chodziło?
- Miałam też żal do Tomka, że nie okazał się dżentelmenem. Mąż stał po walce z zakrwawioną twarzą, nie bardzo wiedział, co się dzieje, był załamany. W takich sytuacjach zwycięzca zawsze podchodzi do pokonanego, podaje mu rękę, obejmuje, dziękuje za walkę. Tak robił nawet Tyson, którego uważano za dzikusa! A Adamek klepnął tylko Andrzeja po plecach i zaczął skakać po narożnikach.
- A może ma pani żal do Adamka, że wygrał walkę?
- Nie. Adamek był tego wieczoru lepszy i nikt mu tego nie odbierze. Chodzi mi o to, co robił po walce, zachował się nieelegancko. Kiedy Andrzej pokonał Mollo, poszedł nawet do jego szatni, by sprawdzić, jak się czuje. Adamkowi to nie przyszło do głowy.
- Może nie należy oczekiwać takich gestów? Bokserzy to prawdziwi twardziele...
- Andrzej to też twardy człowiek, ale o miękkim sercu. Gdy dowiedział się o aresztowaniu Artura Szpilki, poszedł ze mną na komisariat i negocjowaliśmy, by dali mu walczyć. Mówił, że trzeba jakoś pomóc chłopakowi, a go nawet nie znał.
- Co dalej z Andrzejem Gołotą?
- Nie wiem. Na pewno wróci do boksu, ale mam nadzieję, że już jako trener. Ma podejście do młodzieży, będzie dobrym trenerem. Życie dawało mu niejednokrotnie szanse. Teraz pomagając innym, chce spłacić dług wdzięczności.